Kolorowy dom na przedmieściach Melbourne

Kolorowy dom łapczywie chłonie ciepło promieni słonecznych za dnia, by powoli oddawać je w ciągu nocy. Łyka też każdą kroplę deszczu i puszcza ją w łazienkowo-kuchenny obieg. To dom inteligentny z natury.

Kto tu mieszka? Nareen i Indy oraz córka Mieka i dwóch synów Taj i Sage.

Gdzie? Na przedmieściach Melbourne.

Metraż: 320 m kw.

Nie był to as, którego wyciągają z rękawa agenci nieruchomości, kiedy trafi im się dobrze rokujący klient. Przeciwnie - dom miał łatkę największego brzydala w okolicy. Na dodatek był zniszczony i niezdrowy - elewacje otulał imitujący cegłę, tu i ówdzie spękany eternit. A jednak zamiast pospiesznie przerzucić tę ofertę, Nareen i i Indy zobaczyli w niej pewien wabik. Działkę, na której się mieścił na przedmieściach Melbourne, dzieliło tylko 10 minut jazdy samochodem do centrum, sąsiadowała z uroczym parkiem i nie było zagrożenia, że obok wyrośnie jakaś budowla, która odetnie ich od słońca. Dali się skusić.

Wydawać by się mogło, że nowi właściciele czekają tylko na moment, kiedy buldożery zmiotą budynek z powierzchni ziemi, a psychodeliczne malunki, którymi ostatni lokatorzy pokryli ściany, z powrotem zamienią się w pył. Ale Nareen i i Indy wybrali drogę boczną, krętą i pod górkę, za to zgodną z ich ekologicznymi przekonaniami. Nie można przecież marnować żadnej energii, nawet tej włożonej w wybudowanie czegoś koniec końców paskudnego. Niszczenie, a potem budowanie od zera, to kolejne obciążenie dla środowiska. Zajrzeli więc pod azbestowy mundurek, w który odziany był dom i odkryli całkowicie zdrową tkankę - solidną drewnianą konstrukcję pochodzącą z lat 30. ubiegłego wieku. Postanowili uratować z domu, co się da.

Kolorowy dom na przedmieściach Melbourne - remont

Część frontową odrestaurowali, a małe pokoiki od strony ogrodu wyburzyli. W ich miejscu stanęła nowoczesna dobudówka, która pełni rolę wielkiego akumulatora energii. Przez ogromne szklane tafle słońce ogrzewa wnętrze i ściany w ciągu dnia, z wolna oddając ciepło podczas nocy. Wszystko to dzieje się dzięki specjalnej konstrukcji ścian, wykorzystującej jako budulec ubitą ziemię. Ta ma wiele zalet - dobrze się wentyluje, jest niepalna i ma minimalny współczynnik przenikania ciepła. Ściana z niej zbudowana zachowuje się jak osoba chciwa i skąpa jednocześnie. Gromadzi, kumuluje energię cieplną i bardzo niechętnie rozdaje ją na zewnątrz. Jest idealnym patentem dla klimatu kontynentalnego, notującego znaczne różnice w temperaturze pomiędzy dniem i nocą. Albo dla miejsc takich jak Melbourne, gdzie szczególnie wiosną i latem słupek na termometrach lubi sobie poskakać.

Dom Nareen i Indy'ego nie jest klasycznym earthshipem. Te mają szyby w oknach ustawione pod takim kątem, by promienie słońca padały na nie prostopadle (czyli maksymalnie wysysały ciepło), a wszystkie ściany są wznoszone ze specjalnie ubitej ziemi. Tu zaś okna wciąż stoją po staremu, w pionie, ale przebito je w murach, gdzie tylko się dało - także w narożniku kuchennym i nad okapem tarasu. Właściciele w swym ekologicznym dekalogu mieli też punkt dotyczący wody - nie będziesz jej używał nadaremnie. Stworzyli więc system zbierający deszczówkę. Mają zbiornik o pojemności 13 000 litrów i wykorzystują jego zawartość do prania, spłukiwania toalety czy podlewania ogrodu. - Kiedy dzieciaki urządzają sobie bitwę na armatki wodne, nie boli nas serce - uśmiecha się Nareen.

Kolorowy dom na przedmieściach Melbourne - meble

Pasję do wykorzystywania materii w drugim obiegu czuć też we wnętrzach. Najważniejsze meble - piękna stolarska robota fachowców z The Timbertrip - powstały z drewna odzyskanego. Są to szafki kuchenne, komody, półki czy długie na całą salonową ścianę siedzisko. Najważniejszy mebel w domu - stół w jadalni - wyszedł natomiast spod ręki samego Indy'ego, który wiele miesięcy "rzeźbił" jego recyklingowaną stopę, by na koniec zwieńczyć ją cienkim sklejkowym blatem.

Wnętrze dopełniła dodatkami Nareen, która na co dzień prowadzi firmę i showroom Marmoset Found z przedmiotami w stylu etno. Sprowadza i sprzedaje to, co sama chętnie widzi w swoim domu: ceramikę noszącą ślady ludzkiej dłoni, wyplatane z cienkiego drutu abażury czy ręcznie tkane kolorowe poduszki. Rzemiosło, importowane nieraz z innych kontynentów, miesza ze sztuką. Pośród ulubionych obrazów na ścianach salonu potrafi zawiesić coś wariackiego - oprawioną w ramy ścierkę kuchenną z Third Drawer Down czy portret wielkiego insekta. Osobne miejsce zajmują w tej galerii grafiki Claude Jones pokazujące historyjki z życia różnej maści hybryd - ludzioptaków czy małpoludów.

Nareen i Indy uwielbiają swój popołudniowo-wieczorny rytuał. Włączają muzykę, rozsuwają wielkie szklane drzwi na taras i zatapiają się w sofie z kieliszkiem wina w dłoni. Patrzą na ogród. Dzieło Indy'ego, który postanowił przejść specjalny kurs kształtowania zieleni, wygląda bardzo naturalnie, momentami nawet dziko. Zamiast równo obsadzonych rabatek tu i ówdzie wyrastają kępy traw. Roślinność rodzima miesza się ze śródziemnomorską, gatunki sprowadzone z Meksyku z południowoafrykańskimi zasadzonymi po to, by ogród był "trochę bujniejszy i bardziej rozwibrowany kolorystycznie". I w tych intymnych chwilach czują, że odzyskują cząstkę energii, którą przez lata wkładali w planowanie, przebudowę i urządzanie domu. I że starczy jej jeszcze na długo.

Więcej o:
Copyright © Agora SA