Sen o polskim winie

Miałam sen. Jechaliśmy na południe spotkać się z winiarzami, potencjalnymi dostawcami wina do naszych restauracji. Droga była beznadziejna, brak pobocza, dziury i liczne ciężarówki. Żółwie tempo rekompensował widok za oknem, ciepłe światło jesieni, złoto, miedź i rdza liści jak wzór na wełnianym szalu, którym się otuliłam

Po przeprawie przez wzgórza skręciliśmy na niepozorny zjazd. Kilka zakrętów przez las i wjechaliśmy na szczyt, skąd widać było całą okolicę. Nie byliśmy na południu Europy, ale w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Kilka zabudowań, wybieg dla koni, jedna krowa i stadko kóz. Gospodarstwo agroturystyczne. Na najlepiej oświetlonym południowo-zachodnim zboczu równo prowadzone szeregi winorośli, ludzie uwijają się między rzędami.

Winnicę założyli w 2003 roku, kiedy jeden z gości zostawił przypadkiem pierwszy numer "Magazynu Wino", a tam krok po kroku instrukcja, jak założyć winnicę w Polsce. Kamienisty nieużytek idealnie spełniał warunki. Gospodarze, małżeństwo w naszym wieku, pomyśleli, że prócz koni, dobrej kuchni i sielankowej scenerii będzie to dodatkowa atrakcja dla turystów. Ziemia raczej podła, mocno przepuszczalna, odprowadza nadmiar wody. Stok o dużym nasłonecznieniu pozwala zimnemu powietrzu zejść do doliny i tam pozostać, oszczędzając wiosną zawiązki kwiatów i jesienią liście winorośli potrzebne do pełnego dojrzewania gron. Dodatkową ochroną jest mirabelkowy żywopłot od północy i północnego wschodu.

Zjadamy razem podwieczorek. Twardy kozi ser własnej roboty świetnie wchodzi ze słodkimi winogronami zebranymi przed chwilą. Plasterki pieczonej gęsi z wczorajszej kolacji też jemy z winogronami, ale przerobionymi na marmoladę. Przesmażone z jabłkami z cukrem, solą, cynamonem, imbirem, ostrą papryką i goździkami, doprawione octem winnym i cytryną smakują egzotycznie i równoważą "mięsność" gęsi. Do tego wiejski chleb i brakuje tylko wina. Wina jeszcze nie mają, ale z jutrzenki i bianki spodziewają się otrzymać białe, rześkie wino o zrównoważonej kwasowości, z aromatami cytrusów, ziół i liści porzeczki. Świetne do picia latem, kiedy przyjeżdża najwięcej turystów. Z pół hektara, który obsadzili, mają szansę wyprodukować rocznie ok. 1500 butelek. Połowę sprzedadzą na miejscu swoim gościom, reszta to nadzieja dla nas - kupców restauratorów.

Jedziemy dalej, po drodze Winnica, Winna Góra, Winiary. To nie senne majaki, nazwy tych miejscowości są sprzed wieków, musiało być tu wtedy wino. Południe Polski, ziemia sandomierska, doliny Wisły, Nidy, Sanu, Odry tradycyjnie były obszarami wykorzystywanymi do uprawy winorośli.

W następnym gospodarstwie jesteśmy zaskoczeni skalą inwestycji. Winnice ogrodzone, teren zadbany, między krzewami pracuje ktoś na traktorze. Właściciel przez kilka lat pracował w Rheingau. Najpierw był prostym zbieraczem, potem technikiem w piwnicy, teraz ściśle współpracuje z Polskim Instytutem Winorośli i Wina. Po doświadczeniach niemieckich zapragnął przenieść je na polski grunt. Kiedy zobaczył mapę rozkładu SAT (suma aktywnych temperatur - suma średnich temperatur dziennych powyżej 10 C w okresie wegetacji), zachwycił się możliwościami okolic Wrocławia i Krakowa. Warunki klimatyczne w niczym tu nie ustępują Szampanii czy niemieckim winnym zagłębiom: Rheingau, Mozeli, Palatynatu, Frankonii. Wizyta u Romana Myśliwca w Jaśle (naczelnego polskiego winiarza) i kilka jego książek przekonały go, że taka inwestycja jest przyszłościowa. Swoim entuzjazmem zaraził córkę, która właśnie wybiera się do szkoły winiarskiej w Weinsbergu. Na razie eksperymentuje z nasadzeniami. Prócz odmian mieszańcowych są też szlachetne vitis vinifera: riesling, pinot noir, cabernet sauvignon. Degustujemy kilka próbek i zachwyca nas potencjał tego miejsca. Wino domowe w wielu knajpach ma szansę pochodzić z naszego ojczystego domu.

Na obiad jedziemy do poleconej knajpki w miasteczku. Obawiam się, że znów będę mogła recytować menu bez zajrzenia do niego, i nie mam ochoty kolejny raz na pierogi, żurek, barszcz lub panierowaną pierś kurczaka z zestawem surówek. Ku naszemu zaskoczeniu znajdujemy polską kuchnię w nowym wydaniu. Wybieram polędwiczki wieprzowe zamarynowane w oliwie z czosnkiem i ziołami, następnie obtoczone w tłuczonym pieprzu i zielu angielskim, co po usmażeniu tworzy chrupiącą skorupkę, podane z gęstym sosem z węgierek i czerwonego wina. Mój mąż zamawia schab duszony z porami i ćwiartkami rzepy (obsmażyć schab, zrumienić na maśle paseczki porów i rzepę, podlać rosołem) podane z pieczonymi ziemniakami. Pijemy lokalne czerwone rondo. Naturalnie zdajemy sobie sprawę, że na degustacji w ciemno w Warszawie nasz entuzjazm byłby mniejszy, ale radość picia lokalnego wina do lokalnego jedzenia, do tego w miłym otoczeniu i na wakacjach, nadgania minimalne niedociągnięcia.

Jedziemy dalej. Z trudem trafiamy do ukrytego na bezdrożach gospodarstwa dwóch warszawianek, które dawno porzuciły życie w korporacjach i zrealizowały marzenie o powrocie do natury. Ekonomia jest na drugim planie. Mówimy głównie o biodynamice, winach organicznych oraz smaku warzyw i owoców nieskażonych pestycydami. Ugotowany orkisz polany olejem z orzechów i posypany świeżymi włoskimi orzechami bez skórki (to dlatego gospodynie mają takie tabakowe palce) i kiełkami słonecznika przypomina mi podobne danie ze slowfoodowego Salonu Smaku w Turynie. Pijemy do tego słodkiego hibernala. Miodowy kolor, figi, miód i marmolada z mandarynek w smaku. Właścicielki wspominają wyprawę na Morawy i lekcje u sąsiadów o podsuszaniu winogron na słomie. Z tamtejszych GS-ów ściągnęły większość sprzętów potrzebnych do winifikacji. Wszystko jest tak organiczne, naturalne i światowe jednocześnie, że gdyby pojawił się z wizytą książę Karol, znany entuzjasta organicznej żywności, to bez zaskoczenia kontynuowalibyśmy razem wieczór, sącząc hibernala również po kolacji do organicznego stiltona, który przywiózłby w podarunku.

Rozochoceni snujemy śmiałe wizje. Przydomowe pergole zamieniają się w winnice. Bezimienne kulki winogron zamieniają się w rozpoznawalne szczepy. Z tłumu początkujących winiarzy wyłaniają się geniusze tworzący wspaniałe wina.

Kiedy się budzę, mam przed oczami stary rysunek Mleczki z podpisem: "Panie, jaki ten kraj mógłby być piękny". Może już niedługo.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.