O małych diabełkach, czyli pohukujące uszatki na naszym drzewie

Luty nieodparcie kojarzy się mi z sowami, bo właśnie w tym miesiącu - oczywiście jeżeli jest ładna pogoda - można usłyszeć nocą ich głosy.

W lutym szczególnie pohukują puszczyki. To głos poprzedzający lęgi, bo puszczyki są jednymi z najwcześniej składających jaja ptaków w naszym kraju. Któż nie chciałby mieć takiego pohukującego puszczyka u siebie w ogrodzie? Na pewno każdy. Kiedyś napiszę o budkach dla tych sów, ale nie teraz - bo skoro jest luty i puszczyki pohukują, to jest już stanowczo za późno na wywieszanie jakichkolwiek budek. Trzeba było to zrobić latem. Poza tym taka budka dla puszczyka to całkiem sporo roboty ze zbijaniem, a potem z zawieszaniem tego na domu lub na drzewie. Dla tych, którzy chcą mieć sowę w okolicy, proponowałbym próbę zwabienia innego gatunku - bardzo sympatycznej sowy uszatej. Ona również pohukuje, a nawet buczy - gwarantuję, że będzie czego słuchać. A ponieważ za lęgi ptak ten zabiera się znacznie później niż puszczyki - luty to dobry moment ma to, aby zająć się "zwabianiem" uszatek do swojego ogrodu. Zanim jednak wyjaśnię, jak to zrobić, najpierw opowiem trochę o tej sowie. Jest ona niewielka - mniejsza od puszczyka - a na dodatek zupełnie inna. Cechą charakterystyczną są pęczki piór sterczące jej na głowie. Niesłusznie są one nazywane uszami (stąd też nazwa). Poza tym ma ona absolutnie magnetyzujące oczy - żółte, wręcz złote o ciemnych źrenicach, no i w przeciwieństwie do innych sów, które raczej nie lubią w okolicy towarzystwa przedstawicieli swego gatunku, sowa uszata jest niezwykle towarzyska. Zimą potrafi koczować w stadach liczących nawet kilkadziesiąt osobników! Jest gatunkiem związanym z polami i łąkami, na których można znaleźć niewielkie zadrzewienia, i moja propozycja będzie skierowana właśnie do właścicieli ogrodów znajdujących się w pobliżu takich środowisk. Ci, którzy mieszkają w miastach lub w lasach, niech o tej sowie raczej zapomną.

A teraz przejdźmy do sedna sprawy. Sowy uszate nie gnieżdżą się w dziuplach - tak jak puszczyk, pójdźka, sóweczka czy włochatka; i nie zajmują strychów - jak płomykówki. One korzystają ze starych opuszczonych gniazd ptaków krukowatych - wron czy kruków. A tych pierwszych akurat obecnie więcej jest w miastach niż na polach i łąkach. Naprawdę nie wiem dlaczego, ale wrony siwej - jeszcze do niedawna pospolitej - na wsi coraz mniej i mniej. Co ma robić więc biedna sowa? Na świetny pomysł, jak jej pomóc, wpadli przyrodnicy z Mazowsza. Otóż wieszają oni na drzewach zwykłe wiklinowe kosze, takie, jakich na wsiach używa się do zbioru ziemniaków. Mocują je za pomocą drutu w konarach drzewa, wyściełają sianem i gałązkami chrustu i okazuje się, że kosz z powodzeniem udaje wronie gniazdo. Pomysł świetny, prosty i tani - uszatki "kupiły" go bez chwili wahania. Zatem jeżeli ktoś z Państwa mieszka w pobliżu pól i łąk gdzieś na skraju miasta lub wsi, proponuję, aby natychmiast taki lęgowy kosz zawiesił. Tu uwaga! Sowy uszate są uzależnione - jak mało które - od ilości gryzoni w okolicy, a ta zmienia się z roku na rok. Więc jeśli dodatkowo blisko nas grasują myszy czy nornice - uszatki w naszych koszach pojawią się prędzej niż później. A w maju o zmierzchu będziemy mogli usłyszeć drące się wniebogłosy młode. Po jakimś czasie będzie je można nawet zobaczyć, bo choć jeszcze nie będą potrafiły latać, wygramolą się z gniazda i zaczną siadywać na gałęziach. I choć sterczące na ich główkach piórka upodabniają je do małych diabełków, to i tak nie będziemy mogli się im oprzeć. Bo tak przesympatycznych sów naprawdę ze świecą szukać...

Więcej o:
Copyright © Agora SA