Letni dom w Marsylii: francuska egzotyczna przystań

Biel, kolory dżungli i nostalgiczny wdzięk mebli vintage. Ten słoneczny dom w Marsylii należy do pary emigrantów, która tu, na południu Francji, stworzyła sobie tropikalny przyczółek - miejsce przypominające im drugą ojczyznę, Filipiny.

Kilkanaście lat temu dekoratorka Chris Tardieu i jej mąż Frédéric, urzeczeni urodą Palawan, jednej z wysp Archipelagu Filipińskiego, osiedlili się tam, żeby egzotykę mieć na co dzień. Ale rodzinna Marsylia to dla nich przyjaciele, znane miejsca, studenckie wspomnienia. Dlatego postanowili nie wyprowadzać się całkowicie; na wąskiej działce, wśród gęstej zabudowy Plan-de-Cuques, północno-wschodniej dzielnicy miasta, stworzyli miejsce, w którym zatrzymują się, odwiedzając Europę. Dom pełen słońca i kolorów, niczym naczynie na światło i zieleń. Rządzi tu modernistyczna architektura, prosta, otwarta na przyrodę. Bez zasłon i zbędnych ozdobników: między ogrodem a salonem - tylko rozsuwane tafle szkła.

Działka, niewiele większa niż powierzchnia zajmującego jej część basenu, wciśnięta jest między dom a mury otaczające sąsiednie posesje. Widoki stąd żadne; panoramę Lwiej Zatoki i Morza Śródziemnego zasłaniają ściany pobliskich budynków. Nad dachami majaczą korony pinii porastających okoliczne wzgórza. Dlatego postanowili, że stworzą sobie własny mikrokosmos; samowystarczalny mieszkalny organizm, otwarty tylko w górę, na słońce południowej Francji. Granice parceli obsadzili szybko rosnącą zielenią, a na jej końcu umieścili wielkie lustro, w którym przegląda się basen, kawałek trawnika i salon.

Do Marsylii przylatują kilka razy w roku i zwykle zostają na parę tygodni. Do niedawna mieli tu trzypoziomowy apartament, ale uznali, że nie jest im potrzebny. Dom to znacznie wygodniejsze rozwiązanie: miejskie pied-a-terre - baza wypadowa, zapewniająca wszelkie wygody z niezwykłym bonusem w postaci kontaktu z własnym kawałkiem zieleni. Można pozałatwiać nagromadzone przez miesiące sprawy, a także nadrobić towarzyskie i kulturalne zaległości, nie tracąc przy tym poczucia, że jest się na wakacjach. Żyć blisko pulsu miasta, a jednocześnie chodzić w klapkach i wygrzewać się na spłowiałych deskach tarasu, nie zaglądając w okna sąsiadom.

Kto tu mieszka? Chris Tar-dieu, dekoratorka wnętrz z mężem Frédérikiem. Gdzie? W Marsylii. Metraż: 140 m kw.

- Ten dom miał być domem nie całkiem serio. Chciałam wypełnić go klimatem tropików, estetyką beztroski, która przeniosłaby nas w lata 50., wprost na brazylijską Copacabanę, plaże Miami czy Acapulco. Z dużą swobodą, bez zadęcia, a nawet na granicy kiczu - zwierza się Chris, która nie waha się łączyć przedmiotów rodowodowych ze stylizowanymi cytatami.

Zaprojektowana przez nią sofa żyje tu w zgodzie z odświeżonymi fotelami o ponad 50-letniej metryce, z dywanem z IKEA i utrzymanym w lekko prymitywistycznej manierze pejzażem tropikalnej dżungli na ścianie. Wnętrza uporządkowane bielą ożywia delikatna grafika czarnych konturów mebli, odmłodzonych plażowym, cytrynowo-turkusowym zestawem kolorów. Jest lekko i przejrzyście, nowocześnie, ale trochę nostalgicznie. Przestrzeń przenika duch Riwiery i pierwszych festiwali w Cannes; pasowałby tu kontralt Dalidy albo zmysłowe pomruki Serge'a Gainsbourga, a na uliczce przed domem mógłby parkować stary citroen czy włoski fiat 500.

Pudełkowata architektura willi jest kwintesencją funkcjonalnej prostoty. Parter to przede wszystkim salon z ogrodem w tle, przedłużony o głęboki, wykończony drewnem podcień. Szklana ściana zaciera podziały; liście doniczkowej palmy ustawionej w pokoju za sofą stapiają się z zielenią posadzonych przy basenie krzewów. Kuchnia - minimalistyczna, wyposażona tylko w to, co niezbędne - kryje się w głębi budynku, daleko od okna. Tu nie spędza się długich godzin na celebrowaniu sztuki slow food, bo szkoda czasu i pogody.

Aneks kuchenny niemal ginie w białej przestrzeni. Na pierwszy plan wysuwają się sąsiadujące z nim schody o szklanych stopniach - jednobiegowe, wyraziste, osadzone na szynowym wsporniku. Są tu zdecydowaną stylistyczną awangardą, ale do wszystkiego pasują; przecież lata 50. to czas, kiedy rodziła się nowoczesność. Stopnie prowadzą na piętro, gdzie Chris urządziła dla siebie i Frédérika zakątek sentymentalnych skojarzeń. - Miejsce moich marzeń to włoska Capri - przyznaje. Dlatego sypialnia jest wyspą na rafie; koralowce zajmują tu całą pościel, wpełzają na obicie fotela i na poszewki poduszek. Nawet kupiona na internetowej aukcji lampa vintage kolorystycznie dopasowała się do otoczenia.

I gdzie w końcu jesteśmy? Na Capri, na Cete d'Azur, Filipinach... To nie do końca jasne. Jedno jednak jest pewne: jesteśmy na wakacjach!

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.