Kury ozdobne, czyli ptactwo wśród kwiatów i drzew

Nie są wymagające ani w utrzymaniu, ani w pielęgnacji. A jakie to przyjemne, gdy rano zapieje nam w ogrodzie własny kogucik, a kurka zagdacze wesoło...

Często zachęcam do stwarzania takich warunków w ogrodzie, aby było w nim pełno ptaków. Dziś chcę przekonać Państwa do posiadania... kury.

Dobrze wiem, że większość z Czytelników właśnie się skrzywiła. Kury do naszych wypielęgnowanych i wycackanych rabatek? Toć to dobre na chłopskie podwórka! Muszę przyznać, że też tak myślałem, bo w kwestii drobiu ozdobnego jestem kompletnym laikiem. Jednak myślałem tak krótko, bo szybko z błędu wyprowadził mnie Leon Tarasewicz, znany wszystkim jako malarz i artysta, a niewielu - jako hodowca kur. Proszę Państwa - trzymanie i hodowanie ras ozdobnych to bynajmniej nie jest zajęcie dla plebsu. Wręcz przeciwnie! W krajach takich jak np. Chiny czy Japonia zajmują się tym elity - nawet cesarzowie mieli swoje ulubione rasy. Po drugie, jak mówił mi Leon Tarasewicz, wyhodowanie nowych odmian wymaga równie olbrzymiej cierpliwości, jak i wiedzy. Po trzecie - przepięknej urody kura to cud prawdziwy i trudno sobie wyobrazić, że ktoś ma na przykład ogród w stylu dalekowschodnim bez tych ptaków.

- To świetne zajęcie dla klasy średniej - przekonywał Tarasewicz, a ja nie wierzyłem. Aż pewnego dnia sołtys mojej wsi otrzymał w prezencie od Andrzeja Kruszewicza, znanego ornitologa z warszawskiego zoo, cudownego koguta rasy feniks. Charakteryzuje się on m.in. tym, że ma wspaniały długaśny ogon, a cały kolorowy jest tak, że trudno mi opisać - jest na nim i złoto, i zieleń, i miedziany brąz. Co więcej, ten feniks nawet nie był jakiś specjalny. Niektóre, np. takie, co w ich hodowli lubowali się samuraje, mają ogony nawet po kilka ładnych metrów, a ogon sołtysowego mierzył na oko zaledwie metr.

Ale wracając do mojego zafascynowania - kiedy zobaczyłem tego ptaka, oniemiałem. Sołtys zresztą też, bo takiej kury nie ma nikt w promieniu przynajmniej stu kilometrów. I - jak się szybko okazało - feniks nie tylko ozdabia posesję najważniejszej osoby w naszej wsi, lecz także jest zupełnie niekłopotliwy w prowadzeniu i szybko okazał się być ulubieńcem okolicy.

Moje zainteresowanie różnymi rasami kur pogłębiło się, gdy sięgnąłem po fachowe pismo o hodowli ptaków ozdobnych. Czytałem i... nadziwić się nie mogłem, a fascynacja sięgała zenitu. Bo - choć to trudne do wyobrażenia - są kury smukłe i kwadratowe, karzełki i giganty, czubate i grzywiaste, z łapkami opierzonymi i gołymi aż po sam korpus. Aż pozwolę sobie wymienić kilka ras i ich odmian, bo już same nazwy są fascynujące: kochiny miniaturowe, gładkie, lokowane, czarne włoszki, czubatki czarne, wielbłądzie i niebieskie, feniksy jarzębate, niebieskie, czarne dwubarwne i pomarańczowe. Do wyboru, do koloru, co się komu zamarzy i co mu do ogrodu pasuje. Ktoś chce rasy indyjskie - proszę bardzo. Ktoś woli tradycyjne - nie ma sprawy. Jeszcze inny jest patriotą, więc na niego czeka kura zielononóżka - czyli taka, jaką drzewiej w każdym polskim dworze można było spotkać.

Czytałem na ten temat więcej i więcej, i coraz bardziej mnie wciągało. Jakby tego było mało, sołtys dostał w prezencie nową kurzą rasę, a mianowicie bojownika indyjskiego. Co zabawne, jak stwierdził, nie jest to ani bojownik (bo ma łagodny charakter), ani indyjski, bo choć pochodzi od ras dalekowschodnich to został wyhodowany w Anglii w XIX wieku. Tak się złożyło, że sołtys chwilowo nie miał miejsca i parka tych kurek wylądowała u mnie w pustej wolierze. Cóż to za dziwne stwory - niby malutkie, a wyglądają jak napakowani kulturyści: nogi krótkie i grube, a klata jak u Schwarzeneggera. Dosłownie kwadratowe. Ale kiedy kogucik cichutko zapiał, a kurka zagdakała - na moim podwórku od razu zrobiło się jakoś tak żywiej i weselej. No i teraz wcale nie wiem, czy oddam je sołtysowi z powrotem.

Więcej o:
Copyright © Agora SA