Poszukiwany dobry wzór dla polskiego designu

Dzięki funduszom unijnym zmienia się istniejący od 60 lat Instytut Wzornictwa Przemysłowego w Warszawie. Zamiast produkować wzory, ma edukować użytkowników i projektantów - jak Design Council w Londynie.

Źródło:

embed

Tekst: Marta Strzelecka

Piękno jest wartością gospodarczą - twierdziła Wanda Telakowska, w latach 50. i 60. dyrektor Instytutu Wzornictwa Przemysłowego. Zanim powstał, jego funkcję pełnił Departament Wytwórczości powołany w końcu lat 40. przez rząd, potem Biuro Nadzoru Estetyki Produkcji. W 1950 r. minister przemysłu lekkiego podjął decyzję o utworzeniu instytutu. Do realizacji zarządzenia upoważnił Leopolda Tyrmanda, swojego radcę, byłego studenta architektury w paryskiej Akademii Sztuk Pięknych.

IWP miał szkolić projektantów i kształtować upodobania estetyczne Polaków. Takie założenia ma również dziś. Ale wtedy nie tylko edukował. Zatrudniał też grafików, rzeźbiarzy, rysowników, którzy realizowali zlecenia dla przemysłu. Tworzyli wzory naczyń kuchennych, krzeseł biurowych, meblościanek, wazonów i popielniczek. Dla instytutu pracował m.in. Lubomir Tomaszewski.

Dziś IWP kieruje Beata Bochińska. W ciągu ostatniego roku przeorganizowała zespół, stworzyła program stypendialny dla młodych projektantów i otworzyła Centrum Design, które ma promować dobre polskie wzornictwo. Instytut nie zatrudnia już projektantów. Zaczyna działać tak samo jak inne podobne w Europie. Wzorem jest Design Council.

Beata Bochińska odwiedzała londyńskie centrum, rozmawiała z jego szefem. - Zdawałam sobie sprawę, że kieruję instytucją, która ma dobre tradycje, ale wymaga restrukturyzacji - mówi "Gazecie". Design Council jest wzorem dla wielu europejskich instytutów, bo jego system działania od kilkudziesięciu lat jest najbardziej skuteczny finansowo. Opiera się na edukacji. Dzięki konferencjom, publikacjom, wystawom, nagrodom i stypendiom designerzy mogą się rozwijać, producenci wiedzą, u kogo zamawiać projekty, a Brytyjczycy rozwijają wrażliwość estetyczną.

Co się komu podoba

W PRL miało być funkcjonalnie i niedrogo. To znaczy dobrze - według współczesnych designerów odnoszących sukcesy na świecie. Ale w latach 90. najlepiej sprzedawało się w Polsce to, co kojarzyło się z Zachodem: projekty ściągane z zagranicznych magazynów, dużo kolorów, udziwnione kształty. Dopiero od niedawna próbujemy sięgać do własnej tradycji. Dowodem na to, że potrafimy, mogą być dywany z wzorami wycinanek grupy Moho pokazywane w europejskich pismach i na wystawach. Trudniej nadrobić powszechny brak gustu.

Kiedy kilka tygodni temu opublikowano logo olimpiady 2012 w Londynie - skomplikowane i niefunkcjonalne - petycję w sprawie zmiany znaku w ciągu dwóch dni podpisało 48 tys. osób. "Jesteśmy światowym centrum projektowania - pisał "Guardian". - Mamy tysiące niezależnych designerów, którzy mogliby wykonać lepszą robotę". W Amsterdamie, Berlinie, Zurychu w ubiegłym roku nagrywano film dokumentalny o czcionce Helvetica z okazji 50. rocznicy jej powstania. Mieszkańcy tych miast opowiadali o ulubionych reklamach i znakach z Helveticą.

Nie mamy tak rozwiniętej kultury wizualnej. Jednak szefowa Instytutu Wzornictwa wierzy, że jesteśmy na dobrej drodze. - Unia Europejska od kilku lat inwestuje w projektowanie, bo chce mieć produkty, które mogłyby walczyć z amerykańskimi. Jesteśmy w wyjątkowo dobrym momencie, by rozwijać design. Dostajemy fundusze unijne, przedsiębiorstwa mogą występować o refundowanie projektów, zmienia się, również za sprawą umów unijnych, system kształcenia na wyższych uczelniach. No i my się rozwijamy - instytut. Potrafimy zdobyć pieniądze, przygotować warsztaty, podręczniki, programy promocyjne, organizować konkursy na nowe produkty - opowiada.

To się opłaca

Dla Beaty Bochińskiej najważniejsze jest wytworzenie nawyku współpracy między producentami i projektantami: - Jeśli przedsiębiorcy pracujący nad nowym produktem będą mieli odruch, żeby zadzwonić do projektanta, zamiast kombinować, jak zrobić kopię cudzego wzoru, Polska za kilka lat nie będzie gorsza w dziedzinie designu od innych krajów.

Dzięki Design Council już w końcu lat 40. brytyjscy przedsiębiorcy zaczęli współpracować z projektantami. "Pomagamy biznesowi odnosić sukcesy" - informowały broszury londyńskiego centrum. Powstałe w 1944 r., powołane przez ministra handlu Design Council od ponad pół wieku udowadnia, że projektowanie może wspomagać ekonomię. Brytyjscy przedsiębiorcy uznawani są za najlepszych użytkowników designu w Europie.

W kilkudziesięcioosobowym zespole Design Council pracuje Polka, absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim Weronika Rochacka. Jest koordynatorem działu zajmującego się edukacją. - Zależy nam na zlikwidowaniu przepaści między teorią designu na uczelniach a praktyką projektantów. Chcemy ukierunkować edukację na praktykę - tłumaczy. Podobne plany ma polskie Centrum Design - od niedawna odbywają się tam szkolenia, jesienią mają ruszyć studia dla projektantów i producentów, kierunek łączący wiedzę o marketingu z teorią projektowania.

Design Council mieści się przy Covent Garden, w centrum kulturalnego życia Londynu. Ale nie jest jedynym miejscem, w którym można oglądać brytyjski design. Wystawy projektowania organizują: British Museum, Design Museum, Science Museum, Courtland Gallery, National Gallery. Londyńczyków otaczają ikony architektury - budynki Normana Fostera, Jima Eyre, Herzoga i de Meurona.

- Brytyjscy projektanci wiedzą, że design to nie tylko ładne rzeczy, ale też funkcjonalne - mówi Weronika Rochacka. - Ich praca ma ułatwiać i ubarwiać życie. Wystarczy wejść do londyńskiego metra. Schematyczna mapa zaprojektowana w 1933 r. przez Henry'ego Becka jest ikoną europejskiego designu. Świetnie zaprojektowane są nawet ulotki informujące o cenach biletów, promocjach i zniżkach.

- Młodzi polscy designerzy po studiach najczęściej zamykają się w agencjach reklamowych - mówi Beata Bochińska. - Chcemy ułatwić im kontakt z realnym światem.

Źródło: Gazeta Wyborcza 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.